czwartek, 21 lutego 2013

Rozstania i powroty

Należą do naszego życia, czy chcemy, czy nie chcemy. Nic nie jest wieczne, nic nie jest na zawsze. Wszystko się kiedyś kończy: te prozaiczne, zwykłe sprawy jak dzieciństwo, szkoła, ferie, dobry film, fajny muzyka, cudowny moment... Ale też te sprawy większe: miłość, przyjaźń, samo życie... Często nie chcemy tych rozstań, jest nam ciężko je zaakceptować. A jak już je zaakceptujemy to wspominamy, wzdychamy i chcielibyśmy czasem wrócić z powrotem do tamtych osób, do tamtych chwil lub lat.
Czasem kończą się też przykre momenty, które żegnamy z ulgą i  wcale, ale to wcale nie chcemy ich z powrotem. Jednak i te należą do życia. I muszą być. Musimy czasem zaznać smutku, przygnębienia, żalu i rozpaczy, żeby to lepsze, pozytywne bardziej smakowało, żebyśmy umieli się tym cieszyć.
Są i takie sytuacje, że musimy coś miłego, pozytywnego zakończyć, bo nasze życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Nowa praca, więcej nauki w szkole, na studiach, zmiana miejsca zamieszkania, brak czasu. Musimy coś pożegnać, musimy się z kimś lub czymś rozstać, choć nie chcemy. Ale nie da się inaczej. Z łezką w jednym oku, z radosnym oczekiwaniem nowego w drugim... Rozstanie jest jednak rozstaniem.

Czasem jest tak, że życie nas zaskakuje i często-gęsto powracają do naszego życia osoby z przeszłości. Czasem my powracamy do osób, do miejsc, do rzeczy, które nam były ważne, które lubiliśmy. Muzyka, hobby, miasto - do wszystkiego można wrócić. Nigdy nie wiadomo 'czy' i 'kiedy'. Jedno jest pewne: jeśli coś zajmowało intensywnie nasze myśli i emocje, to jest duża prawdopodobność powrotu. Jeśli tylko czas i życie na to pozwoli.
Z ludźmi jest tak samo: spotykamy na naszej drodze tyle miłych, interesujących osób. Takich, z którymi chętnie spędzamy czas, których obecność dobrze nam robi, bo się rozumiemy, bo nadajemy na tej samej fali. Jednak i z takimi osobami musimy się kiedyś rozstać, bo nasze życie nie jest 1:1 takie samo. Każdy idzie swoją życiową drogą, wybiera inny kierunek i nie raz, nie dwa traci się z oczu, a potem też i kontakt. Ale może i takie osoby wrócą, może znowu kawałek drogi będziemy szli razem. Kto wie. Na pewno nie wszyscy powrócą, ale może jedna, dwie, trzy osoby... Byłoby to miłą niespodzianką. I na pewno życie niejedną taką szykuje.

Przeżyjemy wszystkie rozstania, jakie są nam dane. I będziemy się cieszyć z każdego miłego powrotu. :)

Juanes - La camisa negra

środa, 12 grudnia 2012

Czas

Czas... na nową notkę, na porządne wyspanie się, na odwiedziny przyjaciółki, na kupowanie prezentów świątecznych, na długą kąpiel z pianką i maseczką na twarzy, na dobrą książkę, na nową muzykę do auta, na pieczenie ciasteczek, na spacer w śniegu, na roztańczony wieczór, na dawną aktywność forumową, na życie... A czasu na wszystko brakuje. Dni są stanowczo zbyt krótkie, noce długie i ciemne. I chociaż na zegarze niby wczesna godzina, to oczy się czasem prawie zamykają, bo ciemność za oknem sugeruje, że pora spać. Czas umyka przez palce, przez "parę minut" na bzdury, błahostki - nieważne, nic niewnoszące do dnia, ale miłe i niewymagające. Czy marnuje się w ten sposób życie? Czy po prostu życie składa się z tych małych, nieważnych bzdurek? Przecież nie może się codziennie wydarzyć coś Wielkiego.
I tak mija dzień za dniem, na pracy, na rozmowach z kolegami, znajomymi, przyjaciółmi, czasem rodziną, na zakupach, na sprzątaniu, na codzienności... A późnym wieczorem zostaje parę chwil na muzykę. I czasem ta chwila trwa zbyt długo, czasem parę godzin. Czas... tak szybko mija przy muzyce i przy porządkowaniu myśli. A raczej przy próbie uporządkownia czegokolwiek. A potem w środku nocy dochodzę do wniosku, że mam nadal chaos w głowie, że dzień znów był za krótki, że istnieje zbyt dużo muzyki na (jak zwykle) tak krótki wieczór, że mój nastrój w krótkim czasie potrafi zmienić się z najweselszej radości na deprymującego dołka (albo w tą i z powrotem) i że znowu się nie wyśpię.
Czas... iść spać, bo znowu jest środek nocy, bo przeszłam znowu wszystkie możliwe fazy muzyczne i nastrojowe, bo jutro następny dzień - pewnie tak samo miły jak te ostatnie. I zbyt krótki.  :)

Muse - Madness

wtorek, 11 września 2012

Depresyjnie...

Po ciepłych, słonecznych tygodniach musiał w końcu nadejść ten dzień. Taki deszczowy, chłodny, zachmurzony, który w ciągu pierwszych paru minut po przebudzeniu uzmysławia: lato się skończyło.
Czy to z tego powodu, czy tak ogólnie, bo się kiepsko czułam, wrzucił mi się tryb depresyjny. Taki, że nic się nie chce, że najlepiej zostać w łóżku i przespać ten nastrój. No cóż, nie pierwszy to taki dzień i nie ostatni. Nie byłam jednak ani fizycznie, ani psychicznie w stanie robienia czegokolwiek ważnego. Co tam, mam wolne, a jutro na pewno będzie lepiej. ;)

Faza na Rozynka:
;D
Siłacz
Najpiękniejsza katastrofa
Tobą żywię się
O takich jak ja i Ty
Poławiacze ogni
Deszczowe dni
Tok Music
Nie wymińmy się

środa, 5 września 2012

Złośliwość rzeczy martwych

Czas odgrzebać bloga, pobudzić na nowo do życia, rozruszać :D. Gdzie się podziały ostatnie miesiące? Czas wprawdzie upływa strasznie szybko, ale aż tak szybko?!?!? I - co jest w sumie bardzo dziwne (a może i nie?) zmieniło się wszystko i nic. Brzmi absurdalnie, ale tak jest.
Każda zmiana, czy prywatnie, czy zawodowo zmienia nas. I nasze życie. Czasem w większym stopniu, czasem w mniejszym. Wychodzi to "w praniu". :D Tak było i w tym roku. Najbardziej pracowity, intensywny i męczący okres u mnie/u nas w pracy to miesiące maj/czerwiec. Co roku to samo, więc niby można się psychicznie przygotować. A tu, o! W tym roku było jeszcze gorzej niż we wszystkie minione lata. Do tego był to pierwszy taki okres z nowym szefem, który - niestety - jest inny niż ten poprzedni. Każdy szef, każdy pracownik, każdy kolega, koleżanka - każdy jest inny, ale w tym wypadku nie mieliśmy szczęścia. Nowy szef się obija, rozdaje zadania i bierze sobie wolne jak mu się podoba. A my mieliśmy dwa razy więcej pracy niż w tamtym roku, w tym samym intensywnym okresie. W lipcu też jeszcze harówka, już myślałam, że to się nigdy nie skończy i nie uspokoi. Ale na szczęście nadeszły wakacje, czas urlopowy i mogliśmy trochę odetchnąć. Co tu dużo mówić, po takich miesiącach nie byłam w stanie zajmować się ani blogiem, ani forami. Nie mogłam się skupić na czytaniu, na pisaniu, nie miałam ochoty siadać do komputera czy laptopa, bo przed komputerem w pracy też spędzałam 6-9 godzin. I miałam go szczerze dosyć. No i tak całkiem przypadkiem zaczął  mi w tym czasie laptop strajkować. Czy to złośliwość rzeczy martwych? ;D Bo wtedy nie miałam czasu brać się za porządkowanie, a już zupełnie nie miałam czasu wozić go do brata, żeby mi "posprzątał". Złośliwość czy może życzliwość rzeczy martwych? ;) Tak jakoś wyszło, że nie przeszkadzał mi w tym okresie brak funkcjonującego laptopa. I tak nie miałam czasu i sił. Często prawie zasypiałam na siedząco, próbując przebrnąć przez jakiekolwiek posty na forach. Nawet ogarnięcie "na szybko" fejsbukowych nowości przychodziło mi z trudem. Więc w sumie dobrze mi zrobił mój złośliwy laptop. :D
I niczego mi nie brakowało. Co więcej, miałam świetne lato. Po tym "cudownym" okresie padania na pysk spędziłam niezliczoną ilość dni i wieczorów (czasem do późna w nocy) w świetnym, wesołym i ciekawym towarzystwie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. ;)
A teraz powraca powoli spokój i równowaga w kosmosie. ;D Moje życie toczy się dalej, takie samo i całkiem inne. Doszły nowe znajomości i przyjaźnie. Powraca codzienność i dawne zainteresowania. Bo to, że przez jakiś czas były odsunięte na boczny tor, nie znaczy przecież, że nie są już ważne. Po prostu czasem nasze obowiązki wymagają tyle czasu i uwagi, że na nic innego nam go nie starcza. Nawet po moim zwierzyńcu to widać. Od paru lat miałam non stop pięć chomików. A teraz... jest ich tylko trójka. W ciągu ostatnich miesiący odeszła dżungarka Katy i roborek Kurt. :(
Zdając sobie sprawę z tego, że nie mam zbędnych chwil, żeby się zajmować i zapoznawać z nowo-przybyłymi, zrezygnowałam na razie. Czy na zawsze, czy tylko na pewien czas, to się jeszcze okaże. Na razie tak jest rozsądniej. :)

Marcin Rozynek - Każde Wielkie
 

piątek, 25 maja 2012

Padam...

Padam na pysk, dosłownie. Jestem zmęczona, skonana, padnięta. A jednocześnie - paradoksalnie - podekscytowana tym wszystkim co się dzieje.
Koleżanka wychodzi za mąż. Niby nic szczególnego, i w dodatku jest to jej drugie małżeństwo, ale... No właśnie ale... Będzie to takie szczególne wesele, takie "inne". Robią je w stylu średniowiecza: pan i pani młoda oraz jedna ze świadków będą odpowiednio ubrani. Druga świadkowa przyjdzie w stylu gothic, co wskazuje na to jakie nietypowe, dziwne, po prostu inne będzie to towarzystwo weselne. Gothic, biker, ale też ci "normalni" goście - wszyscy zgromadzeni w jednym kościele, a potem w jednej sali. Jak często ma się okazję być na TAKIM weselu?
Dzisiaj Dzień X = dzień przed. Z doświadczenia wiadomo, że to dzień ostatnich przygotowań i dopinania wszystkiego na ostatni guzik. Ja oczywiście pomagałam przy dekorowaniu: na sali i w kościele. Jak zwykle, bo lubię to robić i umiem.
Kwiaty na ołtarz: całkowicie moje zadanie. Więc już od wczoraj przygotowania. Dzisiaj rano ostatnie zakupy.
Dobrze, że wzięłam sobie wolne od pracy, bo w życiu bym się nie wyrobiła. Mimo wszystko podjechałam jeszcze do firmy, bo koledzy i koleżanki zrzucali się na taki prezencik ślubny i ja zbierałam kasę. Jutro muszę to jeszcze jakoś przyzwoicie "zapakować" czyli przymocować banknoty do kupionej roślinki i będzie super.
Jakby tego nie było mało, to koleżanka czyli pani młoda ma dzisiaj urodziny, więc po tym całym dekorowaniu zebrało się całe stado gości na grila. Przy okazji zobaczyłam się z dziewczynami, które poznałam tydzień temu na wieczorze = wypadzie panieńskim (oj działo się, działo ;P). I przy tej samej okazji poznałam wiele innych osób, które jutro będą na weselu. Barwna mieszanka będzie - to jest pewne :D. Facetów w garniturach można będzie chyba policzyć na palcach jednej ręki.
Jestem diabelsko ciekawa jak to będzie i w jakich strojach przyjdą goście. Bo jeśli chodzi o atmosferę to na pewno będzie świetnie - dzisiaj też już było. Ludzie (większość) fajni, sympatyczni, z poczuciem humoru, na luzie - takich lubię.
A pogoda jak na zamówienie:  25-28 stopni, słoneczko cudownie grzeje. Jest letnio, bardzo letnio i bardzo miło. Aż się chce wychodzić z domu i balować. No i balowanie się nie skończy na tym weselu, chociaż myślałam, że tylko maj będzie pod znakiem imprez. Nie nie, plany odpoczynku i odespania wzięły w łeb... Za tydzień córki mojej koleżanki imprezują z okazji urodzin, a za dwa coś z kolegami i koleżankami z pracy będzie. Chyba... A jak nie to może wreszcie spędzę sobotni wieczór w domu nie robiąc nic. Chociaż czarno widzę... Bo im więcej osób poznaję, tym mniej czasu spędzam w domu. I w sumie dobrze, szkoda tych letnich wieczorów i nocy na siedzenie w domu. Prędzej czy później przyjdzie deszczowa jesień i mroźna zima, wtedy będzie można spędzać wieczory w ciepłym mieszkaniu.

A teraz spać, bo oczy mi się zamykają i zaraz zasnę na siedząco :P

Muzyczka odpowiednia do aktualnej pogody ;)
Lucenzo - Cuba

czwartek, 17 maja 2012

To już rok

Już rok blogowania - 16. maja - kiedy on minął? Czas upływa w zastraszającym tempie, ale tak już było, jest i będzie. A ja wiem to, choć chętnie wciąż się dziwię.
Z okazji rocznicy miałam zamiar napisać jakąś szczególną "rocznicową" notkę - nie wiem, jakieś mądrości, refleksje i takie tam inne. Ale w pracy dalej dużo się dzieje, atmosfera naładowana nieco, między innymi naszym niezadowoleniem. To w związku z szefem. Z drugiej strony, jeśli chodzi o kolegów i koleżanki to zebrała się taka grupka osób, które się dobrze rozumieją i coraz częściej spotykamy się prywatnie, chodzimy do klubów itp. W planach na ciepłe dni jest nawet wspólne grilowanie. Jesteśmy coraz bardziej zżyci ze sobą - taka paczka, która się wciąż powiększa, bo inni słyszą jak fajne były te ostatnie wypady. Nie bez powodu się mówi "góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem zawsze" ;). I to znowu osładza nam pracę.

Prywatnie zmienia się wiele, nie tylko u mnie, ale też u koleżanek i jedna z nich zaprosiła po pracy na kawę. Blog nie zając, nie ucieknie, a zresztą co to za rocznica: rok? To tylko 12 miesięcy, paręnaście emocjonalnych wypocin - nic ważnego. A zresztą późnym wieczorem też można coś naskrobać. No i? W pracy siedziałam dłużej niż chciałam, jak zwykle zresztą, jak się ma jakieś plany to zawsze coś się wali i trzeba ratować. O 17.45 rzuciłam wszystko, a szefowi tylko informację, że nie jestem pewna czy czegoś nie zapomniałam, ale jest mi to w tym momencie obojętne, bo muszę jeszcze koniecznie do sklepu zdążyć (odebrać zamówione części do skutera), a sklep tylko do 18.30 otwarty. Jechałam jak wariatka żeby zdążyć, muzyka na cały regulator (to pomaga - naprawdę ;P), klnąc na wszystkich innych kierowców, którym się zachciało na lewym pasie jechać z szybkością mniejszą niż 150 km/h. Co tu dużo mówić: zdążyłam i miałam całe 12 minut na odebranie i zapłacenie. Czyli luz-blues :D.
W drodze powrotnej znowu mi się podniosło ciśnienie, bo ludzie się zmówili i wszyscy jak jeden mąż wybyli na drogi, nie mam pojęcia z jakiej okazji... Może jakiś Dzień Korków obchodzili, czort ich wie. Dojechałam w końcu do domu, zostawiłam wszystko związane z pracą i wreszcie do koleżanki. Typowy wieczór: obgadywanie było, psioczenie na szefa i niektórych kolegów było, wspominanie było, bo i ona i ja jesteśmy w tej firmie od wielu lat. Potem były długie rozmowy na inne tematy, plany zmian u koleżanki i pizza też była. I o - szampan bezalkoholowy :). Córki koleżanki + chłopak jednej z nich dosiedli się do nas, pośmialiśmy się wszyscy jak głupi.
O 23.50 stwierdziłam, że trzeba się do domu zbierać, pół godziny później chłopak się pożegnał, córki poszły spać, a koleżanka miała jeszcze potrzebę pogadania. O godzinie 2.05 wyruszyłam wreszcie do domu. Wiadomo było, że o tej porze żadnych blogowych notek już nie będzie.
Dzisiaj odespałam, ale wszystko co się ostatnio dzieje za bardzo mi chodzi po głowie, żeby się wymądrzać na blogu. Najpierw muszę sobie co nieco uporządkować w głowie i nie tylko, bo nie ogarniam. Tzn. ogarniam to, co się dzieje, ale trochę się boję tego, do czego to prowadzi.
Wzięłam sobie dzisiaj czas na inne blogi, te, które już kiedyś dość regularnie czytałam, ale też dużo innych, nieznanych. Zanurzyłam się w te inne, obce światy emocji, żeby sobie po raz enty uświadomić, że to nie tylko ja mam takie życie. Każdy tak ma. Nie całkiem takie samo, nie 1:1, ale podobne. Podobnie skomplikowane i proste, wesołe, smutne, nieprzewidywalne. I nieważne jest czy ma się lat 20+, 30+ czy 40+.

Tyle róźnych osób poczytałam dzisiaj na blogach, że moje własne myśli zeszły na boczny tor. I niech się dzieje wola nieba - zobaczymy co będzie :). Dobrze, że wszystkie weekendy mam zajęte, to nie mam czasu na jakieś wielkie myślenie. Teraz w sobotę wieczór panieński u koleżanki, za tydzień wesele. A ja jeszcze parę akcesorii potrzebuję, żeby outfit był kompletny. I o dekorację trzeba się zatroszczyć, bo pomagam przy niej na sali i w kościele.
Bogowie, dajcie mi przeżyć ten miesiąc... :)

Seal - Waiting for You

wtorek, 1 maja 2012

Coraz bardziej intensywnie

Coraz intensywniej żyję, mam coraz więcej pracy, poznaję wciąż nowych fajnych ludzi, przez to mam coraz mniej czasu. Wiem, że to tylko taka faza, kiedyś się uspokoi, ale nie wszystko. Towarzysko-imprezowo działo się i będzie się dalej działo przez cały maj. Przygotowania do ślubu koleżanki idą pełną parą, po drodze wieczór panieński i jeszcze kilka imprez. I wczoraj się dowiedziałam, że mam robić dekoracje w kościele i na sali. A w pracy dalej nadgodziny. Jestem po tym wszystkim padnięta fizycznie i umysłowo. I chociaż zostaje mi wieczorami trochę czasu, to nie jestem w stanie nic robić. Chciałabym... chciałabym się skupić na tym, co lubię i co jest mi ważne, i nie mam sił. Zostaje mi więc słuchanie muzyki, mogę się wtedy odprężyć, spróbować pozbierać myśli, uspokoić...
Mam nadzieję, że powoli wrócę do dawnej formy i wrócę znowu na fora, na które już prawie nie wchodzę, bo raz: nie mam kiedy, a dwa: denerwuję się sama na siebie, że jak już zaglądnę to nie mogę się skupić, żeby napisać kilka sensownych postów. Nawet na blogi, które czytałam z chęcią i ciekawością (a jest ich sporo) już nie wchodzę - brak czasu. Co więcej: nie wchodzę na mojego własnego bloga, nie zaglądam czasem nawet dłużej niż tydzień, bo po co? Zaczynam pisać notkę i prawie przy tym zasypiam. A tyle tematów chodzi mi od dawna po głowie. Aktualnie wszystko kończy się na planach, a i tych nie ogarniam tak do końca.

Zbyt dużo się zmienia w moim życiu, ale większość to dobre zmiany. Chyba... ;) Pracy już chyba nie będzie mniej, to już zostanie. A jak koleżance wyjdzie to co planuje i przeprowadzi się na stałe i na zawsze do Berlina, to ja będę miała na zawsze więcej pracy. Zobaczymy...
Co robić? Dni są niby coraz dłuższe, a moje coraz krótsze?

Jest jednak tak świetnie, że wieczorami, choć padnięta to nie mogę zasnąć, bo przypominam sobie ostatnie wydarzenia. Nasze wspólne imprezowanie z pracy było tak fajne, że koledzy i koleżanki planują już następne ;P. Powariowali normalnie... Ja najpierw muszę przeżyć wszystkie majowe weekendy. I wrócić na moje chomiczkowe strony. A życie robi i tak to co chce :).

Fun - We Are Young