niedziela, 29 stycznia 2012

Miły weekend i uzależnienia

Ach, był naprawdę miły... :) Spokojny, relaksujący... Wyspałam się, nasłuchałam muzyki, poczytałam, poudzielałam się towarzysko na forach i tym podobnych, pośmiałam... I jest mi nawet dobrze. Jutro wprawdzie poniedziałek, a ja nie lubię poniedziałków, ale trudno, następny weekend już niedaleko ;). Oczywiście jutro znowu się nie wyśpię, ale co tam.
Bo życie jest jak waga: po jednej stronie to dobre, pozytywne, miłe - po drugiej negatywne, złe, nieprzyjemne sprawy. I dobrze by było, gdyby nic się nie przeważało, ale tak nie jest. Los dokłada często trochę na jedną lub drugą stronę. I żyj z tym człowieku :P. Nawet jeśli ci się to wcale nie podoba ;).
Jaki jest sposób na złośliwy los, deprechy i frustracje? Jestem kobietą, więc na pierwszy ogień idą zakupy. Czyli shopping! :D Czasem to pomaga, a jak nie pomaga to ma się mimo wszystko parę nowych ciuchów lub butów w szafie. Nie jestem wprawdzie jakąś uzależnioną desperatką, która po każdym negatywnym wydarzeniu wydaje kupę pieniędzy na ciuchy, lecz nie ukrywam, mam takie swoje mniejsze i większe uzależnienia. I czasem dobrze jest mieć preteksty, żeby móc je zaspokajać :P.
Moim pierwszym uzależnieniem jest kawa, w każdej formie, o każdym smaku (prawie - wyjątki potwierdzają regułę), o każdej porze dnia i nocy. Pasująco do tego posiadam niezliczone ilości kolorowych kubków. Na szczęście w szafce nie mam już miejsca na nowe, więc nie kupuję następnych.
Innym uzależnieniem są emotki i przyznaję się bez bicia, że chętnie je nadużywam, jeśli tylko mam je do dyspozycji. :P Dobrze, że nic nie kosztują. ;)
Hmm... nie wiem czy się przyznać, ale mam jeszcze jedno uzależnienie: uwielbiam kupować kosmetyki... Na szczęście dla mnie i mojego portfela nie są one strasznie drogie. Zdarzy mi się wprawdzie kupić coś naprawdę ekstra, taki mały droższy luksus, ale to wyjątki. Cała reszta, której mam duuużo - można powiedzieć dużo za dużo - jest stosunkowo tania. I tym uspokajam moje sumienie, kiedy jadę do mojego ulubionego sklepu z kosmetykami, bo potrzebuję dwie-trzy rzeczy, a wychodzę z piętnastoma......... Ta przerwa w pisaniu to specjalnie, żeby przetrawić pierwszy szok :P. Mój własny też :D. Bo dopiero pisząc to uzmysławiam sobie, że to rzeczywiście takie małe uzależnienie.
Byłam w sobotę kupować kosmetyki, potrzebowałam znowu dwie rzeczy. A teraz jestem właścicielką 7 nowych lakierów do paznokci, dwóch nowych dezodorantów (uwielbiam wszystkie 8x4, a te są nowe, więc musiałam je mieć), do tego jakiś szampon i coś tam jeszcze... Nie będę wymieniać :P. Ale lakiery są przecudne, dezodoranty wspaniale pachną i co z tego, że szufladka z kosmetykami powoli się nie otwiera? Przydałoby się tylko od czasu do czasu używać te wszystkie przecudowne kosmetyki, znaczy te cienie, kredki, lakiery i inne. Bo przeważnie na kupowaniu się kończy, używam i tak tylko parę ulubionych, a reszta czeka na dogodną chwilę, na wyjścia, na imprezy. A wtedy też używam tych ulubionych ;).
Uzależnienie jak z psychologicznego podręcznika, niech to szlag trafi :D.

 Andrzej Piaseczny - Chociaż Ty

PS. A największym, najmilszym i najpiękniejszym moim uzależnieniem jest muzyka... Wszystko inne mogę dla niej zapomnieć, więc chyba nie jest tak źle ze mną ;).

piątek, 27 stycznia 2012

Nieprawdopodobny tydzień dobiega końca

Wygadanie się dobrze mi robi, a aktualnie nie mam z kim rozmawiać, więc wykorzystam to miejsce. W końcu od tego jest ten blog, między innymi od tego.
Niby miałabym się u kogo wygadać, ale nie pojadę do tych osób, bo po wysłuchaniu pukną się w czoło albo będą patrzeć z litością jak ta rozsądna Utopia mogła do takiej sytuacji dopuścić. Pukania w czoło nie chcę, litościwego wzroku też nie, nawet współczucia nie chcę. Po co? To nic nie zmieni.

Ten tydzień dobiega końca, a ja mam wrażenie, że trwał conajmniej 20 dni, bo to jest niemożliwe, żeby w krótszym czasie tak wiele się zmieniło. Na szczęście przede mną weekend. Za mną pięć pokręconych dni i parę wniosków.
Wniosek pierwszy: wstawanie o 3:40 nad ranem to mordęga, kara, grzech prawie, ale... pod pewnymi względami bardzo fajne. Bo świat jest inny nad ranem, śpiący, cichy. Ulice są ciemne, prawie puste, na autostradzie jednak trochę więcej ruchu, ale nie tak jak godzinę - dwie później. W dzień jest się jednym z tysięcy kierowców, nad ranem jednym z niewielu. Miałam takie śmieszne poczucie wspólnoty z tymi pojedynczymi światłami na drodze. Niektórzy muszą zacząć wcześniej, żeby inni mogli pracować...
Wniosek drugi: najlepszy program radiowy jest z rana. Zazdroszczę moim ulubionym moderatorom z Einslive tego porannego dowcipu i dobrego humoru. Ich teksty sprawiały, że chwilami parskałam śmiechem opluwając prawie kierownicę :P.
Wniosek trzeci: nie lubię wczesnego wstawania, jestem nocnym markiem, lubię siedzenie do późna i zarywanie nocy, i dużo bardziej odpowiada mi jechać do pracy później, żeby mieć chociaż z 5 godzin snu. Ale jednak fajnie zaczynać tak wcześnie. Nie ma prawie nikogo, jest spokojnie i cicho. I wszyscy koledzy/koleżanki, którzy zaczynają przede mną lub krótko po mnie wyglądają tak samo jak ja się czuję. Łącznie z odciskiem poduszki na twarzy :P.
Wniosek czwarty: człowiek - może nie każdy, ale ja jak najbardziej - jest w stanie przeżyć cały tydzień prawie nie śpiąc. Przeżyć i fukcjonować - HA! Moja najdłuższa noc miała 3,5 godzin, najkrótsza 2 godziny. I jeszcze potrafiłam się w tym czasie obudzić ze trzy razy, przerażona, oblana potem... Pewnie ze strachu, że zaśpię ;). A odsypianie w dzień (takie były pierwotne plany) zostało mi utrudnione przez ekipę remontową w mieszkaniu powyżej. Los bywa czasem bardzo złośliwy ;).
Wniosek piąty: bez względu na wszystko jestem jednak silna psychicznie. Zazdroszczę wprawdzie jednej koleżance leków (chyba uspokajających), które jej przepisał lekarz, ale wiem, że na to, co ja mam nikt mi nic nie przepisze. A szkoda, bo koleżanka chodzi tak fajnie przymulona i czasem ma głupawy uśmieszek na twarzy. Kurcze, przydałyby mi się takie prochy... Choć sytuacja koleżanki jest bardziej poważna niż moja, bo tam chodzi o syna i ex-męża. 

Na razie wniosków tyle, jak mi się coś przypomni to dopiszę ;). A teraz czas na WEEKEND, taki fajny, dlatego dużymi literami. Będę robić tylko to co mi się podoba, spać, lenić się, pisać, czytać, słuchać muzyki i wara od tego wszystkim tym, którzy chcą mi to zepsuć :P.

Sarah Menescal - Don´t Speak

czwartek, 26 stycznia 2012

W poszukiwaniu normalności...

Rok 2012 jeszcze tak świeży a tyle się już zdarzyło... Niestety nie tylko rzeczy przyjemnych. Czy to znaczy, że tak będzie dalej? Czy może raczej, że najgorsze już za mną a reszta będzie lepsza? Znając życie będzie pewnie tak samo: raz lepiej, raz gorzej. Niby nic nowego, a jednak jest inaczej.
Jestem mistrzem w rozumieniu życia, wiem, że zdarzają się różne sytuacje, znam je, sama przez niektóre przeszłam albo widziałam je u innych. Potrafię wczuć się w inną osobę, dawać rady lub po prostu słuchać. Przez własne problemy przechodzę stosunkowo szybko, nie czekam na cud lecz biorę się za nie, tak szybko jak się da, najlepiej w tym samym momencie. Decyzje podejmuję tak samo szybko, ufając mojej intuicji, która mnie nigdy nie zawiodła. Dzięki temu i dzięki wewnętrznemu przekonaniu, że wszystko co się dzieje i zdarza musi się w ten sposób zdarzyć, nigdy nie żałowałam niczego w moim życiu. Tak miało być... Czasem dopiero po latach okazuje się dlaczego. Po dłuższym czasie potrafi się przypomnieć sytuacja, zdarzenie, osoba i nagle przychodzi zrozumienie i świadomość, czego ta lekcja życiowa miała nauczyć.
A teraz nagle jest inaczej i nie mogę zrozumieć dlaczego... Gdzie się podziała moja intuicja, moje mocne nerwy, dystans i rozsądek? Tzn. inaczej... wiem, że wszystko dalej jest, bo rozmawiając z innymi jestem jak zawsze. Rozmawiam rozsądnie, uważnie, spokojnie, nie daję pochopnych rad. Więc co to jest, do diabła ciężkiego, co mnie wewnętrznie rozdziera, nie daje spać i sprawia, że trudno mi się uśmiechnąć?
Jestem jedną z najrozsądniejszych osób jakie znam, wiem to, więc co się dzieje? Wiem, że jeszcze niedawno zapomniałam się na chwilę, na więcej może, na parę tygodni... W pewnym momencie zaczęło być miło, po prostu miło. Takie złudzenie, które sprawiło, że koniec grudnia - początek stycznia to był czas beztroski i nierozsądny. Niestety rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą, aż uderzyła z obuchem w policzek. I miała rację... Teraz pracuję nad tym, żeby się pozbierać tak szybko jak się da. Gdybym mogła wyznaczyć sobie jakiś termin, to napisałabym, że z końcem stycznia - a najpóźniej w połowie lutego - koniec głupich uczuć. Nieokreślonych, niemądrych, bezsensownych... Szukam normalności, szukam siebie...

Piaseczny - Teraz płacz

niedziela, 8 stycznia 2012

Koniec obijania się

Tak tak, takie spontaniczne postanowienie styczniowe :P. Specjalnie nie piszę "noworoczne", bo chyba nie wytrwam cały rok... :P Wracamy do równowagi, do codzienności, do obowiązków, do wszystkiego chyba. Zakasujemy rękawy i bierzemy się za fora. Wena jest :D. Centrum kontrolne znowu działa. I choć mam za sobą nieprzespaną noc, za to przespane pół dnia (niestety - coś za coś) to jest dobrze.
Muszę się wam poprzypominać, bo jeszcze zapomnicie, a to źle. Moje ego nie przeżyje tego :P.

Na liście nazbierało się kilka tematów. Pojawią się na blogu lub na forum, a może jak będę miała bardzo bardzo dużo ochoty to nawet na jednym i na drugim. Na razie nadrabianie zaległości, zarówno w postach jak i towarzysko. Odkopuję moją multifunkcyjność, która działa zadziwiająco dobrze nawet o 5 nad ranem.
I jestem rozbawiona faktem ile osób kręci się nocami po internecie :P. Zwariowanych osób ;). 62 wpisy i to dziecinne jak diabli :P.
Od jutra poważnieję, serio serio ;).