środa, 12 grudnia 2012

Czas

Czas... na nową notkę, na porządne wyspanie się, na odwiedziny przyjaciółki, na kupowanie prezentów świątecznych, na długą kąpiel z pianką i maseczką na twarzy, na dobrą książkę, na nową muzykę do auta, na pieczenie ciasteczek, na spacer w śniegu, na roztańczony wieczór, na dawną aktywność forumową, na życie... A czasu na wszystko brakuje. Dni są stanowczo zbyt krótkie, noce długie i ciemne. I chociaż na zegarze niby wczesna godzina, to oczy się czasem prawie zamykają, bo ciemność za oknem sugeruje, że pora spać. Czas umyka przez palce, przez "parę minut" na bzdury, błahostki - nieważne, nic niewnoszące do dnia, ale miłe i niewymagające. Czy marnuje się w ten sposób życie? Czy po prostu życie składa się z tych małych, nieważnych bzdurek? Przecież nie może się codziennie wydarzyć coś Wielkiego.
I tak mija dzień za dniem, na pracy, na rozmowach z kolegami, znajomymi, przyjaciółmi, czasem rodziną, na zakupach, na sprzątaniu, na codzienności... A późnym wieczorem zostaje parę chwil na muzykę. I czasem ta chwila trwa zbyt długo, czasem parę godzin. Czas... tak szybko mija przy muzyce i przy porządkowaniu myśli. A raczej przy próbie uporządkownia czegokolwiek. A potem w środku nocy dochodzę do wniosku, że mam nadal chaos w głowie, że dzień znów był za krótki, że istnieje zbyt dużo muzyki na (jak zwykle) tak krótki wieczór, że mój nastrój w krótkim czasie potrafi zmienić się z najweselszej radości na deprymującego dołka (albo w tą i z powrotem) i że znowu się nie wyśpię.
Czas... iść spać, bo znowu jest środek nocy, bo przeszłam znowu wszystkie możliwe fazy muzyczne i nastrojowe, bo jutro następny dzień - pewnie tak samo miły jak te ostatnie. I zbyt krótki.  :)

Muse - Madness

wtorek, 11 września 2012

Depresyjnie...

Po ciepłych, słonecznych tygodniach musiał w końcu nadejść ten dzień. Taki deszczowy, chłodny, zachmurzony, który w ciągu pierwszych paru minut po przebudzeniu uzmysławia: lato się skończyło.
Czy to z tego powodu, czy tak ogólnie, bo się kiepsko czułam, wrzucił mi się tryb depresyjny. Taki, że nic się nie chce, że najlepiej zostać w łóżku i przespać ten nastrój. No cóż, nie pierwszy to taki dzień i nie ostatni. Nie byłam jednak ani fizycznie, ani psychicznie w stanie robienia czegokolwiek ważnego. Co tam, mam wolne, a jutro na pewno będzie lepiej. ;)

Faza na Rozynka:
;D
Siłacz
Najpiękniejsza katastrofa
Tobą żywię się
O takich jak ja i Ty
Poławiacze ogni
Deszczowe dni
Tok Music
Nie wymińmy się

środa, 5 września 2012

Złośliwość rzeczy martwych

Czas odgrzebać bloga, pobudzić na nowo do życia, rozruszać :D. Gdzie się podziały ostatnie miesiące? Czas wprawdzie upływa strasznie szybko, ale aż tak szybko?!?!? I - co jest w sumie bardzo dziwne (a może i nie?) zmieniło się wszystko i nic. Brzmi absurdalnie, ale tak jest.
Każda zmiana, czy prywatnie, czy zawodowo zmienia nas. I nasze życie. Czasem w większym stopniu, czasem w mniejszym. Wychodzi to "w praniu". :D Tak było i w tym roku. Najbardziej pracowity, intensywny i męczący okres u mnie/u nas w pracy to miesiące maj/czerwiec. Co roku to samo, więc niby można się psychicznie przygotować. A tu, o! W tym roku było jeszcze gorzej niż we wszystkie minione lata. Do tego był to pierwszy taki okres z nowym szefem, który - niestety - jest inny niż ten poprzedni. Każdy szef, każdy pracownik, każdy kolega, koleżanka - każdy jest inny, ale w tym wypadku nie mieliśmy szczęścia. Nowy szef się obija, rozdaje zadania i bierze sobie wolne jak mu się podoba. A my mieliśmy dwa razy więcej pracy niż w tamtym roku, w tym samym intensywnym okresie. W lipcu też jeszcze harówka, już myślałam, że to się nigdy nie skończy i nie uspokoi. Ale na szczęście nadeszły wakacje, czas urlopowy i mogliśmy trochę odetchnąć. Co tu dużo mówić, po takich miesiącach nie byłam w stanie zajmować się ani blogiem, ani forami. Nie mogłam się skupić na czytaniu, na pisaniu, nie miałam ochoty siadać do komputera czy laptopa, bo przed komputerem w pracy też spędzałam 6-9 godzin. I miałam go szczerze dosyć. No i tak całkiem przypadkiem zaczął  mi w tym czasie laptop strajkować. Czy to złośliwość rzeczy martwych? ;D Bo wtedy nie miałam czasu brać się za porządkowanie, a już zupełnie nie miałam czasu wozić go do brata, żeby mi "posprzątał". Złośliwość czy może życzliwość rzeczy martwych? ;) Tak jakoś wyszło, że nie przeszkadzał mi w tym okresie brak funkcjonującego laptopa. I tak nie miałam czasu i sił. Często prawie zasypiałam na siedząco, próbując przebrnąć przez jakiekolwiek posty na forach. Nawet ogarnięcie "na szybko" fejsbukowych nowości przychodziło mi z trudem. Więc w sumie dobrze mi zrobił mój złośliwy laptop. :D
I niczego mi nie brakowało. Co więcej, miałam świetne lato. Po tym "cudownym" okresie padania na pysk spędziłam niezliczoną ilość dni i wieczorów (czasem do późna w nocy) w świetnym, wesołym i ciekawym towarzystwie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. ;)
A teraz powraca powoli spokój i równowaga w kosmosie. ;D Moje życie toczy się dalej, takie samo i całkiem inne. Doszły nowe znajomości i przyjaźnie. Powraca codzienność i dawne zainteresowania. Bo to, że przez jakiś czas były odsunięte na boczny tor, nie znaczy przecież, że nie są już ważne. Po prostu czasem nasze obowiązki wymagają tyle czasu i uwagi, że na nic innego nam go nie starcza. Nawet po moim zwierzyńcu to widać. Od paru lat miałam non stop pięć chomików. A teraz... jest ich tylko trójka. W ciągu ostatnich miesiący odeszła dżungarka Katy i roborek Kurt. :(
Zdając sobie sprawę z tego, że nie mam zbędnych chwil, żeby się zajmować i zapoznawać z nowo-przybyłymi, zrezygnowałam na razie. Czy na zawsze, czy tylko na pewien czas, to się jeszcze okaże. Na razie tak jest rozsądniej. :)

Marcin Rozynek - Każde Wielkie
 

piątek, 25 maja 2012

Padam...

Padam na pysk, dosłownie. Jestem zmęczona, skonana, padnięta. A jednocześnie - paradoksalnie - podekscytowana tym wszystkim co się dzieje.
Koleżanka wychodzi za mąż. Niby nic szczególnego, i w dodatku jest to jej drugie małżeństwo, ale... No właśnie ale... Będzie to takie szczególne wesele, takie "inne". Robią je w stylu średniowiecza: pan i pani młoda oraz jedna ze świadków będą odpowiednio ubrani. Druga świadkowa przyjdzie w stylu gothic, co wskazuje na to jakie nietypowe, dziwne, po prostu inne będzie to towarzystwo weselne. Gothic, biker, ale też ci "normalni" goście - wszyscy zgromadzeni w jednym kościele, a potem w jednej sali. Jak często ma się okazję być na TAKIM weselu?
Dzisiaj Dzień X = dzień przed. Z doświadczenia wiadomo, że to dzień ostatnich przygotowań i dopinania wszystkiego na ostatni guzik. Ja oczywiście pomagałam przy dekorowaniu: na sali i w kościele. Jak zwykle, bo lubię to robić i umiem.
Kwiaty na ołtarz: całkowicie moje zadanie. Więc już od wczoraj przygotowania. Dzisiaj rano ostatnie zakupy.
Dobrze, że wzięłam sobie wolne od pracy, bo w życiu bym się nie wyrobiła. Mimo wszystko podjechałam jeszcze do firmy, bo koledzy i koleżanki zrzucali się na taki prezencik ślubny i ja zbierałam kasę. Jutro muszę to jeszcze jakoś przyzwoicie "zapakować" czyli przymocować banknoty do kupionej roślinki i będzie super.
Jakby tego nie było mało, to koleżanka czyli pani młoda ma dzisiaj urodziny, więc po tym całym dekorowaniu zebrało się całe stado gości na grila. Przy okazji zobaczyłam się z dziewczynami, które poznałam tydzień temu na wieczorze = wypadzie panieńskim (oj działo się, działo ;P). I przy tej samej okazji poznałam wiele innych osób, które jutro będą na weselu. Barwna mieszanka będzie - to jest pewne :D. Facetów w garniturach można będzie chyba policzyć na palcach jednej ręki.
Jestem diabelsko ciekawa jak to będzie i w jakich strojach przyjdą goście. Bo jeśli chodzi o atmosferę to na pewno będzie świetnie - dzisiaj też już było. Ludzie (większość) fajni, sympatyczni, z poczuciem humoru, na luzie - takich lubię.
A pogoda jak na zamówienie:  25-28 stopni, słoneczko cudownie grzeje. Jest letnio, bardzo letnio i bardzo miło. Aż się chce wychodzić z domu i balować. No i balowanie się nie skończy na tym weselu, chociaż myślałam, że tylko maj będzie pod znakiem imprez. Nie nie, plany odpoczynku i odespania wzięły w łeb... Za tydzień córki mojej koleżanki imprezują z okazji urodzin, a za dwa coś z kolegami i koleżankami z pracy będzie. Chyba... A jak nie to może wreszcie spędzę sobotni wieczór w domu nie robiąc nic. Chociaż czarno widzę... Bo im więcej osób poznaję, tym mniej czasu spędzam w domu. I w sumie dobrze, szkoda tych letnich wieczorów i nocy na siedzenie w domu. Prędzej czy później przyjdzie deszczowa jesień i mroźna zima, wtedy będzie można spędzać wieczory w ciepłym mieszkaniu.

A teraz spać, bo oczy mi się zamykają i zaraz zasnę na siedząco :P

Muzyczka odpowiednia do aktualnej pogody ;)
Lucenzo - Cuba

czwartek, 17 maja 2012

To już rok

Już rok blogowania - 16. maja - kiedy on minął? Czas upływa w zastraszającym tempie, ale tak już było, jest i będzie. A ja wiem to, choć chętnie wciąż się dziwię.
Z okazji rocznicy miałam zamiar napisać jakąś szczególną "rocznicową" notkę - nie wiem, jakieś mądrości, refleksje i takie tam inne. Ale w pracy dalej dużo się dzieje, atmosfera naładowana nieco, między innymi naszym niezadowoleniem. To w związku z szefem. Z drugiej strony, jeśli chodzi o kolegów i koleżanki to zebrała się taka grupka osób, które się dobrze rozumieją i coraz częściej spotykamy się prywatnie, chodzimy do klubów itp. W planach na ciepłe dni jest nawet wspólne grilowanie. Jesteśmy coraz bardziej zżyci ze sobą - taka paczka, która się wciąż powiększa, bo inni słyszą jak fajne były te ostatnie wypady. Nie bez powodu się mówi "góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem zawsze" ;). I to znowu osładza nam pracę.

Prywatnie zmienia się wiele, nie tylko u mnie, ale też u koleżanek i jedna z nich zaprosiła po pracy na kawę. Blog nie zając, nie ucieknie, a zresztą co to za rocznica: rok? To tylko 12 miesięcy, paręnaście emocjonalnych wypocin - nic ważnego. A zresztą późnym wieczorem też można coś naskrobać. No i? W pracy siedziałam dłużej niż chciałam, jak zwykle zresztą, jak się ma jakieś plany to zawsze coś się wali i trzeba ratować. O 17.45 rzuciłam wszystko, a szefowi tylko informację, że nie jestem pewna czy czegoś nie zapomniałam, ale jest mi to w tym momencie obojętne, bo muszę jeszcze koniecznie do sklepu zdążyć (odebrać zamówione części do skutera), a sklep tylko do 18.30 otwarty. Jechałam jak wariatka żeby zdążyć, muzyka na cały regulator (to pomaga - naprawdę ;P), klnąc na wszystkich innych kierowców, którym się zachciało na lewym pasie jechać z szybkością mniejszą niż 150 km/h. Co tu dużo mówić: zdążyłam i miałam całe 12 minut na odebranie i zapłacenie. Czyli luz-blues :D.
W drodze powrotnej znowu mi się podniosło ciśnienie, bo ludzie się zmówili i wszyscy jak jeden mąż wybyli na drogi, nie mam pojęcia z jakiej okazji... Może jakiś Dzień Korków obchodzili, czort ich wie. Dojechałam w końcu do domu, zostawiłam wszystko związane z pracą i wreszcie do koleżanki. Typowy wieczór: obgadywanie było, psioczenie na szefa i niektórych kolegów było, wspominanie było, bo i ona i ja jesteśmy w tej firmie od wielu lat. Potem były długie rozmowy na inne tematy, plany zmian u koleżanki i pizza też była. I o - szampan bezalkoholowy :). Córki koleżanki + chłopak jednej z nich dosiedli się do nas, pośmialiśmy się wszyscy jak głupi.
O 23.50 stwierdziłam, że trzeba się do domu zbierać, pół godziny później chłopak się pożegnał, córki poszły spać, a koleżanka miała jeszcze potrzebę pogadania. O godzinie 2.05 wyruszyłam wreszcie do domu. Wiadomo było, że o tej porze żadnych blogowych notek już nie będzie.
Dzisiaj odespałam, ale wszystko co się ostatnio dzieje za bardzo mi chodzi po głowie, żeby się wymądrzać na blogu. Najpierw muszę sobie co nieco uporządkować w głowie i nie tylko, bo nie ogarniam. Tzn. ogarniam to, co się dzieje, ale trochę się boję tego, do czego to prowadzi.
Wzięłam sobie dzisiaj czas na inne blogi, te, które już kiedyś dość regularnie czytałam, ale też dużo innych, nieznanych. Zanurzyłam się w te inne, obce światy emocji, żeby sobie po raz enty uświadomić, że to nie tylko ja mam takie życie. Każdy tak ma. Nie całkiem takie samo, nie 1:1, ale podobne. Podobnie skomplikowane i proste, wesołe, smutne, nieprzewidywalne. I nieważne jest czy ma się lat 20+, 30+ czy 40+.

Tyle róźnych osób poczytałam dzisiaj na blogach, że moje własne myśli zeszły na boczny tor. I niech się dzieje wola nieba - zobaczymy co będzie :). Dobrze, że wszystkie weekendy mam zajęte, to nie mam czasu na jakieś wielkie myślenie. Teraz w sobotę wieczór panieński u koleżanki, za tydzień wesele. A ja jeszcze parę akcesorii potrzebuję, żeby outfit był kompletny. I o dekorację trzeba się zatroszczyć, bo pomagam przy niej na sali i w kościele.
Bogowie, dajcie mi przeżyć ten miesiąc... :)

Seal - Waiting for You

wtorek, 1 maja 2012

Coraz bardziej intensywnie

Coraz intensywniej żyję, mam coraz więcej pracy, poznaję wciąż nowych fajnych ludzi, przez to mam coraz mniej czasu. Wiem, że to tylko taka faza, kiedyś się uspokoi, ale nie wszystko. Towarzysko-imprezowo działo się i będzie się dalej działo przez cały maj. Przygotowania do ślubu koleżanki idą pełną parą, po drodze wieczór panieński i jeszcze kilka imprez. I wczoraj się dowiedziałam, że mam robić dekoracje w kościele i na sali. A w pracy dalej nadgodziny. Jestem po tym wszystkim padnięta fizycznie i umysłowo. I chociaż zostaje mi wieczorami trochę czasu, to nie jestem w stanie nic robić. Chciałabym... chciałabym się skupić na tym, co lubię i co jest mi ważne, i nie mam sił. Zostaje mi więc słuchanie muzyki, mogę się wtedy odprężyć, spróbować pozbierać myśli, uspokoić...
Mam nadzieję, że powoli wrócę do dawnej formy i wrócę znowu na fora, na które już prawie nie wchodzę, bo raz: nie mam kiedy, a dwa: denerwuję się sama na siebie, że jak już zaglądnę to nie mogę się skupić, żeby napisać kilka sensownych postów. Nawet na blogi, które czytałam z chęcią i ciekawością (a jest ich sporo) już nie wchodzę - brak czasu. Co więcej: nie wchodzę na mojego własnego bloga, nie zaglądam czasem nawet dłużej niż tydzień, bo po co? Zaczynam pisać notkę i prawie przy tym zasypiam. A tyle tematów chodzi mi od dawna po głowie. Aktualnie wszystko kończy się na planach, a i tych nie ogarniam tak do końca.

Zbyt dużo się zmienia w moim życiu, ale większość to dobre zmiany. Chyba... ;) Pracy już chyba nie będzie mniej, to już zostanie. A jak koleżance wyjdzie to co planuje i przeprowadzi się na stałe i na zawsze do Berlina, to ja będę miała na zawsze więcej pracy. Zobaczymy...
Co robić? Dni są niby coraz dłuższe, a moje coraz krótsze?

Jest jednak tak świetnie, że wieczorami, choć padnięta to nie mogę zasnąć, bo przypominam sobie ostatnie wydarzenia. Nasze wspólne imprezowanie z pracy było tak fajne, że koledzy i koleżanki planują już następne ;P. Powariowali normalnie... Ja najpierw muszę przeżyć wszystkie majowe weekendy. I wrócić na moje chomiczkowe strony. A życie robi i tak to co chce :).

Fun - We Are Young

środa, 14 marca 2012

Zmiany

Miał być wreszcie temat chomikowy, naprawdę miałam taki zamiar. Wolałam ostatnio nie pisać nic, niż pisać znowu o sobie i co? Nico. Nie wychodzi mi, nie mogę się skoncentrować na sprawach ważnych tak jakbym chciała, bo wszystko naokoło mnie, a także w mojej głowie rozprasza mnie jak diabli. Im bardziej chcę sobie poukładać życie, w sensie odnaleźć mój dawny "porządek" - tym bardziej się wszystko miesza i plącze. Bez przerwy zmiany, a ja za nimi nie nadążam... Nabrały takiego tempa, że chwilami i coraz częściej jest mi po prostu niedobrze. Moje emocje jadą od tygodni kolejką górską, która ma nieskończoną ilość loopingów i w momencie kiedy myślę, że wreszcie koniec jazdy i za chwilę się zatrzymam i wysiądę, jest następny looping i znowu mam to okropne uczucie w okolicach żołądka.
Przestałam cokolwiek planować, bo aktualnie nie mam żadnego wpływu na wydarzenia, zostawiam teraz wszystko jak jest i niech leci. Ale jestem świadoma, że nie mogę zostawić tego tak na zawsze. Jeszcze mogę się schować w moich czterech ścianach i udawać, że wszystko jest okay. Ale jak długo? Czas działa na moją korzyść, lecz mija nieubłaganie szybko. Prędzej czy później trzeba będzie się zdecydować, opowiedzieć po jednej konkretnej stronie, a właściwie wybrać osobę, którą chcąc nie chcąc będę musiała zranić. Nie ma opcji zadowalającej wszystkich, nie da się... I nawet jeśli teraz się schowam, to przecież nie na zawsze. I chyba nawet nie chcę... Tym bardziej, że aktualnie jestem rozrywana towarzysko i lubię to :). W zestawieniu z tym miłym odczuciem wiosny jest po prostu bardzo bardzo fajnie ;).
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na zmiany i nic nie dzieje się przypadkowo. I znowu wszystko zaczyna mieć sens :).

W oczekiwaniu ciepłych dni... ;)  Angeles de la Bachata - Lucia

wtorek, 14 lutego 2012

Walentynkowe wyznania

Haha, tak owszem - wyznania, ale raczej nie takie jakich się spodziewacie. Nigdy nie przywiązywałam wagi do Walentynek, tak samo jak nie przywiązuję wagi do prezentów pod choinkę lub na urodziny. Znaczy się wolę dawać niż dostawać, gęba mi się śmieje jak widzę, że trafiłam z prezentem, i że osoba obdarowana pokazuje go z dumą wszystkim innym zgromadzonym. Do tego mam smykałkę do dekorowania i oryginalnego pakowania, co sprawia, że osoby obdarowane z przykrością "niszczą" moje arcydzieło, ale no - muszą, bo się nie dowiedzą co w środku. Niektórzy uwieczniają moje starania na zdjęciach, co by i potomstwo mogło podziwiać. Bo nie wiem jaki w tym inny cel, ale mniejsza z tym. W każdym razie cieszę się z radości innych, szczególnie osób bardzo mi bliskich i ważnych. Sama jednak nie muszę dostawać prezentów. Nie muszę i  nie oczekuję. Dużo ważniejsze jest, że moi kochani przyjdą i będą, że mają dla mnie czas i mnie znoszą. Czy przyjdą z podarunkiem czy z butelką wina, czy z symbolicznym kwiatkiem, czy z pustymi rękami... jest mi to tak obojętne, że nie macie pojęcia. Owszem, zauważam to, ale raczej tak mimochodem, bez żadnego powodu, bo w sumie ja ogólnie dużo dostrzegam. Więc jest to bez znaczenia z czym przychodzą, ważne, żeby dobry humor mieli w plecaku.
Za to uwielbiam dostawać coś - i dawać też oczywiście - bez powodu, bez przyczyny, bez konkretnego dnia czy daty. Tak po prostu, bo jest środa, bo pada deszcz, bo o tej osobie pomyślałam, bo odkryłam to gdzieś na mieście i to tak do niej pasuje :). Ile razy moje przyjaciółki i ja dawałyśmy sobie mniejsze i większe prezenciki ot tak, bo tak nam pasowało. I Ela za każdym razem śpiewała "wszystkiego najlepszego w dniu nie-urodzin" :). Kto zna "Alicję z Krainy Czarów" ten może skojarzy ;).
Wracając do Walentynek, ta sama zasada: kto lubi, niech się rzuca w ten sztucznie wyprodukowany klimat rodem z Ameryki, ubrany w różowo-czerwone baloniki w kształcie serduszek. Nigdy nie lubiłam tego co lubi masa, nie brałam udziału w kolektywnym byciu-na-siłę-romantyczną akurat w ten dzień. Chcę być romantyczną wtedy kiedy mnie to najdzie, a nie wtedy kiedy mi to napiszą w kalendarzu. Wrodzona przekora... Najlepiej nie zwracać na to uwagi ;).
Nie potępiam Walentynek, nie wyśmiewam tych osób, które ten dzień lubią i celebrują. Każdemu to co chce. Ja nie biorę udziału. Ale jak już napisałam o wyznaniach to się przyznam - nie całkiem poważnie - do niektórych słabości i miłości mojego dnia powszedniego:
- Kocham i uwielbiam tą osobę, która wynalazła zmywarkę do naczyń :P. Nie jest to osoba płci męskiej, choć wychodziłam z takiego założenia i chciałam napisać, że wyszłabym za niego za mąż :P. Ale nie, osobą tą była pani  Josephine M. (Garis) Cochrane, która zmarła w 1913, więc z ożenku i tak nic by nie było, nawet gdyby była facetem. Wielkie dzięki za to wspaniałe urządzenie, normalnie padam na kolana, bo jest dużo robót domowych, których nie lubię (czyt. wszystkie ;)), ale zmywanie naczyń to już najgorsza kara. A od niedawna posiadam takie cudo, które robi to za mnie i rozkoszuję się lenistwem jeszcze bardziej niż zwykle.
- Ubóstwiam moją naj-przyjaciółkę, z którą rozumiem się bez słów, z którą nigdy się nie kłócę, bo nigdy sobie  nic nie wyrzucamy i nie wypominamy. Jesteśmy obydwie skomplikowane osóbki z niekontrolowanymi zmianami nastroju, może dlatego mamy zrozumienie dla siebie nawet jak się nie widzimy przez pół roku lub dłużej.
- Uwielbiam koleżanki i kolegów z pracy (ale nie wszystkich), którzy po pierwszym dniu istnienia mojego profilu fejsbukowego marudzą, że "zdjęcia nie ma". Tak jakby przez jeden wieczór zapomnieli jak wyglądam, mordy wstrętne :P.
- Uwielbiam "moich" chomikowych forumowiczów, jestem zachwycona, że was poznałam, na razie wprawdzie tylko wirtualnie, ale mam takie wewnętrzne przekonanie, że to się zmieni. Nic tak nie jednoczy jak wspólne zainteresowania i cele. Kiedyś przyjadę, może nawet w różowej koszulce z motywem chomika. I przywiozę w prezencie czekoladki w kształcie serduszek, a co? A może będę nawet grzeczna i cukierkowo-słodka, ale tego nie obiecuję :P. 

Muzycznie niech będzie troszkę romantycznie... Co mi tam. Bo Christina chodzi za mną od paru tygodni, ubóstwiam jej songs i jej przejmujący głos, odkąd ją po raz pierwszy usłyszałam. Podobnie jak Katie Melua i Maria Mena - mogę je słuchać zawsze...


Christina Perri - A Thousand Years

Miłych Nie-Walentynek wam życzę, świętujcie zwykłe dni i zmieniajcie je w niezwykłe, nie patrzcie na daty i na serduszkowe wystawy sklepowe :).

sobota, 11 lutego 2012

Trochę techniki i człowiek się gubi :p

Nie przepadam za nowościami technicznymi. Znaczy nie tak... Lubię mieć coś nowego, szczególnie jak dłużej się na to czekało. Wreszcie kiedyś udaje się kupić i człowiek się cieszy jak głupi. Nowiutkie, nieużywane, lśniące i błyszczące... Radość i duma serce rozpiera - ach, jednak jesteśmy materialistyczni aż do szpiku kości. Ale... nie lubię jak coś jest zbyt skomplikowane i muszę się zająć przygotowaniem. Chcę włączyć i ma działać a nie rejestrować się, ściągać jakieś aktualizacje i czytać instrukcje obsługi, które mają objętość encyklopedii jednotomowej. Naprawdę szkoda mi czasu na takie sprawy :P.
Hmm... do rzeczy... Mój telefon komórkowy pada już od dłuższego czasu i ma prawo. Ma już wiele lat na karku, bardzo wiele, przeszedł swoje, więc już nie chce dłużej. I tak sobie umiera od roku powolną śmiercią. Były momenty, kiedy myślałam, że to już koniec, bo ledwo dyszał albo żegnał się na dni dwa do siedmiu. Ale wracał ;). A ja jestem dziwnym człowiekiem i nie lubię wydawać kasy na telefony komórkowe, nie muszę mieć najnowszych - ba, nawet nie chcę. Po co mi tyle techniki jak ja tylko telefonuję i sms'y piszę? No ale w końcu w tym roku doszłam do wniosku, że trzeba się rozejrzeć za nowym. Kiedyś tam... A aktualnie naszło mnie jeszcze życzenie kupna słuchawek, takich fajnych do słuchania muzyki po nocach. Do głośnego słuchania :). No więc zanim się kupi to trzeba pooglądać w celach informacyjnych. Poszperałam troszkę w necie, ale to jednak nie to samo, bo wiadomo - na zdjęciach wszystko ładnie się prezentuje.
Media Markt i'm coming - jadę "paczeć".
Pojechałam - wróciłam ze słuchawkami i z nowym telefonem... :P Cudownie, prawda? Yeah... Nie powiem, cieszyłam się. Słuchawki wypróbowałam w sklepie, zakładałam chyba wszystkie, które cenowo wchodziły w grę, bo przecież muszę wiedzieć czy są wygodne i lekkie. No bo czasem slucham muzykę aż do rana, to głowa musi mieć wygodnie ;P. (Swoją drogą fajną muzykę grają zawsze w Media Marktcie, nogi się do niej same zaczynają ruszać ;P) Dobra, z powrotem do tematu: komórka też fajna, rzuciła mi się w oczy, odpowiadała mi wyglądem i ceną - pierwsze wrażenie jest najważniejsze, no to sru - do kasy.
W domu wielkie rozpakowywanie itd. itp. No i? Kurcze, nie przepadam za nowościami techniki... Pisałam to już? :P Bo znowu potrzeba na to wszystko czasu. A jak już się zainwestuje ten czas to się okazuje, że potrzeba go więcej. Na początku wszystko było okay i poszło szybciutko. No ale... - Dlaczego zawsze musi być jakieś "ale"? - Wszystkie moje kontakty są oczywiście na starym telefonie, a nie na sim-karcie. Niech to chol... jasna. Jutro więc wszystko z powrotem: sim kartę do starego telefonu itd. itd. Dzisiaj już nie lubię tego. A słuchawki? No cóż, komputer ich nie rozpoznaje, a mi się już nie chce z nim kłócić, więc niech mnie pocałuje gdzieś. Doszłam do wniosku, że w takim razie biorę winko i zmykam do znajomych, nie będę się tu z głupimi nowymi urządzeniami użerać, pff :P. Jutro nowy dzień ;).

Parę godzin później...
Wróciłam, winko piłam, patrzę na słuchawki i telefon, one patrzą na mnie... :P Dalej fajne, nowe, ładne... Się za was wezmę, wy nie wygracie ;).

Tym razem musi być coś tanecznego ;)
Flo Rida - Good Feeling

piątek, 3 lutego 2012

...

"Zagubiona w morzu zdarzeń,
niekochana i kochana,
z wiarą i nadzieją dalej musisz iść.
Chwytaj w dłonie każdy czas i gnaj przed siebie.
Niepewności zakryj twarz, to nie dla Ciebie.
Gdy po drodze zrobisz błąd i nagle nie wiesz
w którą stronę dalej pójść, posłuchaj siebie.

Zagubiona pośród marzeń,
niespełniona i spełniona,
siebie niepewna i czasem szalona.
Chwytaj w dłonie każdy czas i gnaj przed siebie.
Niepewności zakryj twarz, to nie dla Ciebie.
Gdy po drodze zrobisz błąd i nagle nie wiesz
w którą strone dalej pójść, posłuchaj siebie..."

Seweryn Krajewski - Posłuchaj siebie

Czasem dobrze jest obudzić się w środku nocy i porządnie się wypłakać... Bo jest zimno, pusto, bo ta bezsilność... I brakuje silnych ramion, które by objęły i dały choć na chwilę poczucie, że wszystko będzie dobrze...

niedziela, 29 stycznia 2012

Miły weekend i uzależnienia

Ach, był naprawdę miły... :) Spokojny, relaksujący... Wyspałam się, nasłuchałam muzyki, poczytałam, poudzielałam się towarzysko na forach i tym podobnych, pośmiałam... I jest mi nawet dobrze. Jutro wprawdzie poniedziałek, a ja nie lubię poniedziałków, ale trudno, następny weekend już niedaleko ;). Oczywiście jutro znowu się nie wyśpię, ale co tam.
Bo życie jest jak waga: po jednej stronie to dobre, pozytywne, miłe - po drugiej negatywne, złe, nieprzyjemne sprawy. I dobrze by było, gdyby nic się nie przeważało, ale tak nie jest. Los dokłada często trochę na jedną lub drugą stronę. I żyj z tym człowieku :P. Nawet jeśli ci się to wcale nie podoba ;).
Jaki jest sposób na złośliwy los, deprechy i frustracje? Jestem kobietą, więc na pierwszy ogień idą zakupy. Czyli shopping! :D Czasem to pomaga, a jak nie pomaga to ma się mimo wszystko parę nowych ciuchów lub butów w szafie. Nie jestem wprawdzie jakąś uzależnioną desperatką, która po każdym negatywnym wydarzeniu wydaje kupę pieniędzy na ciuchy, lecz nie ukrywam, mam takie swoje mniejsze i większe uzależnienia. I czasem dobrze jest mieć preteksty, żeby móc je zaspokajać :P.
Moim pierwszym uzależnieniem jest kawa, w każdej formie, o każdym smaku (prawie - wyjątki potwierdzają regułę), o każdej porze dnia i nocy. Pasująco do tego posiadam niezliczone ilości kolorowych kubków. Na szczęście w szafce nie mam już miejsca na nowe, więc nie kupuję następnych.
Innym uzależnieniem są emotki i przyznaję się bez bicia, że chętnie je nadużywam, jeśli tylko mam je do dyspozycji. :P Dobrze, że nic nie kosztują. ;)
Hmm... nie wiem czy się przyznać, ale mam jeszcze jedno uzależnienie: uwielbiam kupować kosmetyki... Na szczęście dla mnie i mojego portfela nie są one strasznie drogie. Zdarzy mi się wprawdzie kupić coś naprawdę ekstra, taki mały droższy luksus, ale to wyjątki. Cała reszta, której mam duuużo - można powiedzieć dużo za dużo - jest stosunkowo tania. I tym uspokajam moje sumienie, kiedy jadę do mojego ulubionego sklepu z kosmetykami, bo potrzebuję dwie-trzy rzeczy, a wychodzę z piętnastoma......... Ta przerwa w pisaniu to specjalnie, żeby przetrawić pierwszy szok :P. Mój własny też :D. Bo dopiero pisząc to uzmysławiam sobie, że to rzeczywiście takie małe uzależnienie.
Byłam w sobotę kupować kosmetyki, potrzebowałam znowu dwie rzeczy. A teraz jestem właścicielką 7 nowych lakierów do paznokci, dwóch nowych dezodorantów (uwielbiam wszystkie 8x4, a te są nowe, więc musiałam je mieć), do tego jakiś szampon i coś tam jeszcze... Nie będę wymieniać :P. Ale lakiery są przecudne, dezodoranty wspaniale pachną i co z tego, że szufladka z kosmetykami powoli się nie otwiera? Przydałoby się tylko od czasu do czasu używać te wszystkie przecudowne kosmetyki, znaczy te cienie, kredki, lakiery i inne. Bo przeważnie na kupowaniu się kończy, używam i tak tylko parę ulubionych, a reszta czeka na dogodną chwilę, na wyjścia, na imprezy. A wtedy też używam tych ulubionych ;).
Uzależnienie jak z psychologicznego podręcznika, niech to szlag trafi :D.

 Andrzej Piaseczny - Chociaż Ty

PS. A największym, najmilszym i najpiękniejszym moim uzależnieniem jest muzyka... Wszystko inne mogę dla niej zapomnieć, więc chyba nie jest tak źle ze mną ;).

piątek, 27 stycznia 2012

Nieprawdopodobny tydzień dobiega końca

Wygadanie się dobrze mi robi, a aktualnie nie mam z kim rozmawiać, więc wykorzystam to miejsce. W końcu od tego jest ten blog, między innymi od tego.
Niby miałabym się u kogo wygadać, ale nie pojadę do tych osób, bo po wysłuchaniu pukną się w czoło albo będą patrzeć z litością jak ta rozsądna Utopia mogła do takiej sytuacji dopuścić. Pukania w czoło nie chcę, litościwego wzroku też nie, nawet współczucia nie chcę. Po co? To nic nie zmieni.

Ten tydzień dobiega końca, a ja mam wrażenie, że trwał conajmniej 20 dni, bo to jest niemożliwe, żeby w krótszym czasie tak wiele się zmieniło. Na szczęście przede mną weekend. Za mną pięć pokręconych dni i parę wniosków.
Wniosek pierwszy: wstawanie o 3:40 nad ranem to mordęga, kara, grzech prawie, ale... pod pewnymi względami bardzo fajne. Bo świat jest inny nad ranem, śpiący, cichy. Ulice są ciemne, prawie puste, na autostradzie jednak trochę więcej ruchu, ale nie tak jak godzinę - dwie później. W dzień jest się jednym z tysięcy kierowców, nad ranem jednym z niewielu. Miałam takie śmieszne poczucie wspólnoty z tymi pojedynczymi światłami na drodze. Niektórzy muszą zacząć wcześniej, żeby inni mogli pracować...
Wniosek drugi: najlepszy program radiowy jest z rana. Zazdroszczę moim ulubionym moderatorom z Einslive tego porannego dowcipu i dobrego humoru. Ich teksty sprawiały, że chwilami parskałam śmiechem opluwając prawie kierownicę :P.
Wniosek trzeci: nie lubię wczesnego wstawania, jestem nocnym markiem, lubię siedzenie do późna i zarywanie nocy, i dużo bardziej odpowiada mi jechać do pracy później, żeby mieć chociaż z 5 godzin snu. Ale jednak fajnie zaczynać tak wcześnie. Nie ma prawie nikogo, jest spokojnie i cicho. I wszyscy koledzy/koleżanki, którzy zaczynają przede mną lub krótko po mnie wyglądają tak samo jak ja się czuję. Łącznie z odciskiem poduszki na twarzy :P.
Wniosek czwarty: człowiek - może nie każdy, ale ja jak najbardziej - jest w stanie przeżyć cały tydzień prawie nie śpiąc. Przeżyć i fukcjonować - HA! Moja najdłuższa noc miała 3,5 godzin, najkrótsza 2 godziny. I jeszcze potrafiłam się w tym czasie obudzić ze trzy razy, przerażona, oblana potem... Pewnie ze strachu, że zaśpię ;). A odsypianie w dzień (takie były pierwotne plany) zostało mi utrudnione przez ekipę remontową w mieszkaniu powyżej. Los bywa czasem bardzo złośliwy ;).
Wniosek piąty: bez względu na wszystko jestem jednak silna psychicznie. Zazdroszczę wprawdzie jednej koleżance leków (chyba uspokajających), które jej przepisał lekarz, ale wiem, że na to, co ja mam nikt mi nic nie przepisze. A szkoda, bo koleżanka chodzi tak fajnie przymulona i czasem ma głupawy uśmieszek na twarzy. Kurcze, przydałyby mi się takie prochy... Choć sytuacja koleżanki jest bardziej poważna niż moja, bo tam chodzi o syna i ex-męża. 

Na razie wniosków tyle, jak mi się coś przypomni to dopiszę ;). A teraz czas na WEEKEND, taki fajny, dlatego dużymi literami. Będę robić tylko to co mi się podoba, spać, lenić się, pisać, czytać, słuchać muzyki i wara od tego wszystkim tym, którzy chcą mi to zepsuć :P.

Sarah Menescal - Don´t Speak

czwartek, 26 stycznia 2012

W poszukiwaniu normalności...

Rok 2012 jeszcze tak świeży a tyle się już zdarzyło... Niestety nie tylko rzeczy przyjemnych. Czy to znaczy, że tak będzie dalej? Czy może raczej, że najgorsze już za mną a reszta będzie lepsza? Znając życie będzie pewnie tak samo: raz lepiej, raz gorzej. Niby nic nowego, a jednak jest inaczej.
Jestem mistrzem w rozumieniu życia, wiem, że zdarzają się różne sytuacje, znam je, sama przez niektóre przeszłam albo widziałam je u innych. Potrafię wczuć się w inną osobę, dawać rady lub po prostu słuchać. Przez własne problemy przechodzę stosunkowo szybko, nie czekam na cud lecz biorę się za nie, tak szybko jak się da, najlepiej w tym samym momencie. Decyzje podejmuję tak samo szybko, ufając mojej intuicji, która mnie nigdy nie zawiodła. Dzięki temu i dzięki wewnętrznemu przekonaniu, że wszystko co się dzieje i zdarza musi się w ten sposób zdarzyć, nigdy nie żałowałam niczego w moim życiu. Tak miało być... Czasem dopiero po latach okazuje się dlaczego. Po dłuższym czasie potrafi się przypomnieć sytuacja, zdarzenie, osoba i nagle przychodzi zrozumienie i świadomość, czego ta lekcja życiowa miała nauczyć.
A teraz nagle jest inaczej i nie mogę zrozumieć dlaczego... Gdzie się podziała moja intuicja, moje mocne nerwy, dystans i rozsądek? Tzn. inaczej... wiem, że wszystko dalej jest, bo rozmawiając z innymi jestem jak zawsze. Rozmawiam rozsądnie, uważnie, spokojnie, nie daję pochopnych rad. Więc co to jest, do diabła ciężkiego, co mnie wewnętrznie rozdziera, nie daje spać i sprawia, że trudno mi się uśmiechnąć?
Jestem jedną z najrozsądniejszych osób jakie znam, wiem to, więc co się dzieje? Wiem, że jeszcze niedawno zapomniałam się na chwilę, na więcej może, na parę tygodni... W pewnym momencie zaczęło być miło, po prostu miło. Takie złudzenie, które sprawiło, że koniec grudnia - początek stycznia to był czas beztroski i nierozsądny. Niestety rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą, aż uderzyła z obuchem w policzek. I miała rację... Teraz pracuję nad tym, żeby się pozbierać tak szybko jak się da. Gdybym mogła wyznaczyć sobie jakiś termin, to napisałabym, że z końcem stycznia - a najpóźniej w połowie lutego - koniec głupich uczuć. Nieokreślonych, niemądrych, bezsensownych... Szukam normalności, szukam siebie...

Piaseczny - Teraz płacz

niedziela, 8 stycznia 2012

Koniec obijania się

Tak tak, takie spontaniczne postanowienie styczniowe :P. Specjalnie nie piszę "noworoczne", bo chyba nie wytrwam cały rok... :P Wracamy do równowagi, do codzienności, do obowiązków, do wszystkiego chyba. Zakasujemy rękawy i bierzemy się za fora. Wena jest :D. Centrum kontrolne znowu działa. I choć mam za sobą nieprzespaną noc, za to przespane pół dnia (niestety - coś za coś) to jest dobrze.
Muszę się wam poprzypominać, bo jeszcze zapomnicie, a to źle. Moje ego nie przeżyje tego :P.

Na liście nazbierało się kilka tematów. Pojawią się na blogu lub na forum, a może jak będę miała bardzo bardzo dużo ochoty to nawet na jednym i na drugim. Na razie nadrabianie zaległości, zarówno w postach jak i towarzysko. Odkopuję moją multifunkcyjność, która działa zadziwiająco dobrze nawet o 5 nad ranem.
I jestem rozbawiona faktem ile osób kręci się nocami po internecie :P. Zwariowanych osób ;). 62 wpisy i to dziecinne jak diabli :P.
Od jutra poważnieję, serio serio ;).